Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Teatr Rozbark: "april31", czyli dzień, którego nie ma - recenzja

Magdalena Mikrut-Majeranek
materiały Teatru Rozbark w Bytomiu
Najnowsza premiera Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu Rozbark - „april31” to świeże spojrzenie na rzeczywistość społeczną wieku informatyzacji. Stanowi zarazem komentarz do bieżącej sytuacji, jak i przestrogę. Stawia pytania i nie daje gotowych odpowiedzi. Zmusza odbiorcę do refleksji, a czyni to dzięki wprowadzeniu postaci zamaskowanego mężczyzny, personifikacji sumienia społeczeństwa, który zadaje widowni pytania do rozstrzygnięcia.

Teatr Rozbark istnieje na kulturalnej mapie Polski już dwa lata. Do tej pory na deskach rozbarskiej świątyni Terpsychory poza spektaklami gościnnymi można było oglądać te, wyreżyserowane przez choreografów Ivgiego & Greben'a, Annę Piotrowską (zdobywczynię Złotej Maski), czy aktorów BTTiTT jak np. Piotra Wacha oraz spektakle dyplomowe studentów WTT. Teraz teatr postawił na absolwentów Wydziału Tańca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. I słusznie! Najnowsza premiera została wyreżyserowana przez młodą, zdolną artystkę, absolwentkę wspomnianej uczelni - Helenę Ganjalyan.

Tytuł spektaklu oznacza dzień, który nie istnieje. Wszak kwiecień ma li tylko trzydzieści dni. Przez zastosowanie tego fortelu słownego reżyserka opowiada o dniu zawieszonym pomiędzy bytem i niebytem, teraz i nigdy. To ostrożne posunięcie. Dzięki niemu można mówić o dystopijnej wizji, która co prawda jeszcze nie istnieje w odniesieniu do rzeczywistości, ale jeżeli nic się nie zmieni, może się ziścić.

Tematyka podejmowana przez Ganjalyan jest istotna. W dobie olbrzymiej popularności programów telewizyjnych przedstawiających metamorfozy wyglądu, reality show dokumentujących przeprowadzane operacje plastyczne, czy wirtualnych poradników z radami dotyczącymi tworzenia idealnego makijażu tuszującego mankamenty urody. Społeczeństwo XXI wieku dręczy obsesja idealnego wyglądu. Ludzie gotowi są wiele poświęcić, aby przykryć, za(re)tuszować swoje „ja”, które wydaje im się nie dość dobre, czy niewpisujące się w obowiązujące kanony piękna. Spektakl skłania do refleksji nad naturą współczesnego społeczeństwa. Reżyser świadomie bierze na warsztat dzieło pochodzące ze zbioru „Rozsypcie moje prochy w Eurodisneylandzie”, autorstwa kontrowersyjnego dramaturga Rodrigo Garcii. Polskiej widowni kojarzy się on głównie z „Golgotą Picnic” - spektaklem, który wzbudził niemałe zawirowania podczas Festiwalu Malta w Poznaniu, a którego w efekcie nie udało się wystawić z uwagi na protest środowisk katolickich.

Bohaterowie przedstawieni w spektaklu to symulakry, jedynie kopie bez oryginału, pozorujące rzeczywistość. Ulegając pokusie ulepszania siebie, upodabniają się do sztucznie wykreowanego ideału, który tak naprawdę nie istnieje. Proces ten wymaga wielu wyrzeczeń, nieustannej tresury. Bohaterowie uczestniczą w milionach kursów, nieustannie się szkolą, uczą się być kimś innym. Wyrzucają z ust słowa, a czynią to bez emocji. Słowa pozbawione sensu to tylko kalki językowe, gotowe odpowiedzi powielane przez tysiące ludzi. Postaci zaczytując się w pismach o socjotechnikach, naśladują bezrefleksyjnie mowę ciała polityków (sztuczne uśmiechy amerykańskich mężów stanu), powielają schematy tworzone przez specjalistów od wizerunku.

Minimalistyczna scenografia stworzona przez Małgorzatę Iwaniuk jest symboliczna i opiera się jedynie na ogromnych kamieniach, których część powierzchni pomalowano na wyraziste, neonowe kolory. To zestawienie natury z działalnością człowieka. Zabieg ten symbolizuje przetworzenie natury przez człowieka, czasami zgubną transformację środowiska. To „ulepszanie” przyrody, jak pokazuje historia, niekoniecznie prowadzi do pozytywnych rezultatów.

„april31” to studium samotności ukazujące niuanse nieustannie kontrolowanego życia, w którym brak żywiołowej spontaniczności. Wszystko obliczone jest na osiągnięcie konkretnego rezultatu. To taneczna ekskursja wgłąb ludzkiego jestestwa. W kolejnych scenach reżyser rozprawia się bezlitośnie ze współczesnymi mitami. Degraduje sztuczność, tworzenie pozorów, stawiając na piedestale naturalne piękno, szorstkość przyrody. Helena Ganjalyan, jako reżyser i autorka koncepcji, wcieliła się w rolę rejestratora rzeczywistości, a dzięki temu w spektaklu uwypuklona została śmieszność podążania za modą (różowe skarpetki do różowych szpilek). Obnażono także problem samotności w tłumie. Tancerze co prawda wykonują układy w parach, obecne jest partnerowanie, ale relacjom brakuje intymności. Dominuje mechaniczne odkrywanie ról w związku. Całość spina klamra kompozycyjna – spektakl zamyka i otwiera ta sama scena. Poszczególne sceny powtarzają się, co wskazuje na cykliczność, rytualizację dnia codziennego, czy mówiąc metaforycznie - świadome zamknięcie się w pętli wytwarzanych codziennie kłamstw.

Reżyser waży na szali prawdę i sztuczność, pyta w swoim spektaklu czy ustawiczne podążanie za obowiązującymi trendami jest warte poświęcenia życia, czy wszystkie podejmowane przez nas decyzje są tak naprawdę nasze, czy może ulegamy społecznej presji, poddajemy się i bezrefleksyjnie dajemy się ponieść fali zmian nadciągającej z teleodbiornika?Jednakże zgodnie ze słowami przywołanej piosenki „Get lucky”:

„We've come too far to give up who we are
So let's raise the bar and our cups to the stars”

nie możemy się poddać represyjnej kulturze, musimy bronić własnego „Ja” i codziennie staczać walkę nie tylko ze sobą, ale i z narzucanymi nam schematami postępowania.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytom.naszemiasto.pl Nasze Miasto