Obok cyganki bawił się szejk i czarodziej, zły wilk tańczył
z biedronką, a diabeł uwodził dusze i zamiatał ogonem
w pobliżu sióstr zakonnych i księdza. Ten oryginalny zwierzyniec i zestaw przeróżnych potworów, a także reprezentantów różnych zawodów można zobaczyć tylko raz w roku i jednym tylko miejscu. W Galerii „Inny Śląsk” w Tarnowskich Górach. Bal przebierańców odbywa się tam w ostatni weekend karnawału. Każdy, kto chce się bawić, musi przyjść przebrany.
— Pierwsze bale, które się tutaj odbyły, były rzeczywiście mizerne. Dziesięć lat temu nie było tak efektownych przebrań jak teraz. Nie każdy potrafi z siebie żartować — wspomina Krzysztof Mazik, właściciel galerii. — Na balu zawsze silnie reprezentowane są grupy zawodowe. Tym razem nie zawiedli lekarze, pielęgniarki, robotnicy i siostry zakonne, którym towarzyszył ksiądz. W ubiegłym roku prym wiedli młodzi socjaliści spod znaku „Wieś tańczy i śpiewa”.
Wizytki Nocne mają dyspensę
Tarnogórzanki, czyli Anna Wandzik i Czesława Głuchowska, wystąpiły w roli sióstr zakonnych. — Należymy do zgromadzenia Wizytki Nocne. Generalnie nie możemy tańczyć, ale na dzisiejszy wieczór otrzymałyśmy dyspensę — stwierdziły.
Nad Scholastyką i Rokcessą, bo takie przyjęły imiona, czuwał ojciec Genozjusz, czyli Łukasz Peroński z Zabrza, który na bal przyjechał z dziewczyną, gliwiczanką Ewą Zabawczyk. — Ja jestem dopiero w nowicjacie, stąd mój biały strój — tłumaczy Ewa, której nadano imię Ewencja.
— Z przebraniem nie było kłopotu, ale specjalnie na tę okazję musiałyśmy uszyć białe welony. Są nawet usztywnione nad głową — dodaje.
Rafał Krakowiak, któremu spod sterty śmieci wystawała jedynie głowa, udowodnił, że z niczego też można zrobić coś. — Jestem kupa śmieci — przedstawiał się wszystkim dookoła. — Miałem mało czasu, więc wziąłem gazety, stare filmy i wszystko razem posklejałem — wyjaśnia.
Przednia zabawa trwała w galerii niemal do białego rana. Krzysztof Mazik, w tym razem przebrany za sprzedawcę telefonów komórkowych ze Stadionu Dziesięciolecia, nie zachęcał potencjalnych nabywców do kupienia komórek. Gospodarz imprezy był już bocianem, pająkiem, papugą w klatce, Murzynem ze szczepu Yoruba, punkiem, rabinem i dostojnikiem partyjnym z przyczepioną do brzucha mównicą. Najtrudniejszy do opanowania był strój bociana. — Przez ten długi nos, przez tydzień miałem zeza — stwierdził.
Niedźwiedź przed postem
Bal u Mazika jest jednak imprezą poniekąd elitarną. Za to w Miedarach w ostatni wtorek karnawału bawi się cała wieś. Wszystko dzięki kilkunastu osobom, które od siedmiu lat „wodzą niedźwiedzia”. To stara wiejska tradycja na zakończenie karnawału. Każdy z uczestników „wodzenia” przebiera się za postać ważną dla społeczności. Jest więc para młoda, strażak, policjant, cyganka, myśliwy... Najdziwniej wygląda sam niedźwiedź. Marian Gralla, który od lat wciela się w tę postać, zawsze nakłada na siebie słomiany kostium. Później tę słomę wyrywają z przebrania zaradne gospodynie, bo tradycja każe wierzyć, że dzięki niej świetnie niosą się kury. Taniec z niedźwiedziem wróży szczęście, podobnie jak fakt, że kominiarz umorusa nas sadzą.
— Coś eleganckiego! To powinno być utrzymane, ta tradycja! — komentuje Laurencja Knop.
Starsza pani przyjechała do Miedar ze Strzybnicy, żeby zobaczyć wodzenie niedźwiedzia. Elżbieta Heliosz, jej krewna, wsparta o laskę, widziała jak Laurencja wirowała z niedźwiedziem.
Kobiety zachwycały się i panną młodą (w tej roli Marek Śladek) i dziecięcym wózkiem, który ciągnęła. Na szczęście nie zaglądały do środka: przebierańcy chowają tu wszystkie podarunki od wdzięcznych gospodarzy. Obok worka z kilogramem ryżu białego była butelka musującego rosyjskiego wina, pół litra wódki i około dziecięciu jajek.
Równie gorąco jak w prywatnych domach, przebierańcy witani są w biurze Gacmetu, największej firmy w Miedarach. A że przedsiębiorstwo działa trochę na uboczu, szefowa wysłała po nich nawet samochód. Pelagia Gacka, współwłaścicielka firmy, częstując grupę ciasteczkami i wódeczką wyraża przekonanie, że wizyta niedźwiedzia pozytywnie odbije się na wynikach finansowych firmy.
— Słoma na szczęście i jakoś to będzie — mówi Gacka. I podkreśla: — Misiu, czyli Gralla, jest od nas.
Wieczorem, ostatniego dnia karnawału reszta mieszkańców ma okazję na sięgnięcie po źdźbło niedźwiedziowego szczęścia. Miś, jako symbol całego zła, jest zabijany, a zebrani piją jego krew, czyli czerwone wino. Od tej pory Miedary, uwolnione od zła, zaczynają nowe życie.
Ostatkowa impreza zakończyła się przed północą. Wszyscy pamiętali przecież o tym, że w środę wypadał Popielec.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?