Karetki pogotowia ratunkowego nie mogą dojechać do rannych narciarzy, a ci, którzy się połamali czekają na lekarza... w samochodach. Tak wygląda zabezpieczenie medyczne na prywatnym stoku narciarskim Dolomity Sportowa Dolina w Bytomiu.
28 grudnia ubiegłego roku na stoku doszło do poważnego wypadku. 20-letnia narciarka uderzyła się w głowę i doznała urazu kręgosłupa. Dziewczyna przez czterdzieści minut leżała na śniegu zanim dotarli do niej, przemykając się pomiędzy narciarzami, lekarze z pogotowia ratunkowego.
- Nie mogliśmy nawet dojechać pod stok, bo cała ulica Polna, która prowadzi do tego obiektu była zastawiona samochodami - mówi Jacek Synowski szef stacji pogotowia ratunkowego w Radzionkowie. Radzionkowska karetka - jedyna jeżdżąca w ciągu dnia - obsługuje całe miasto i część blokowisk w Bytomiu. Od 1 grudnia "pod opiekę" tej stacji trafił obiekt, na którym co rusz dochodzi do wypadków.
- A my nie mamy nawet jak dojechać na miejsce. Do niedawna na parkingu nie było nawet wyznaczonego miejsca dla karetki. Znalazło się dopiero po mojej interwencji - dodaje Synowski. Mówi, że lekarze i sanitariusze nie są goprowcami i nie mają doświadczenia we wspinaniu się po górach. - Tam powinna być jakaś wyspecjalizowana służba, która miałaby do dyspozycji odpowiedni sprzęt, ale o tym właściciele stoku jakoś zapomnieli.
Interweniował już wszędzie. Skończyło się na zdziwieniu urzędniczek w Wydziale Zdrowia Urzędu Miejskiego w Bytomiu, które na temat stoku w ogóle nic nie wiedziały.
Tymczasem Dolomity tylko przez pierwszy miesiąc działania odwiedziło 80 tys. narciarzy i snowboardzistów. Pogotowie interweniowało 10 razy.
- Większość to były poważne wypadki - dzieci z urazami głowy, złamania kończyn. Raz mieliśmy pacjenta, który na szczycie dostał zawału. Chory czekał na nas w samochodzie na parkingu, bo nawet nie pomyślano o tym, żeby wydzielić jakieś pomieszczenie dla ofiar wypadków - mówi Synowski.
Andrzej Rozalewicz, rzecznik prasowy Dolomitów twierdzi, że wszystko jest w porządku.
- Obsługa przeszła przeszkolenie w zakresie pierwszej pomocy. A ratowanie ludzi jest obowiązkiem pogotowia - mówi. Według niego stok został pod względem bezpieczeństwa pozytywnie zaopiniowany przez Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe z... Bytomia.
- W Bytomiu nie mamy żadnych ludzi. Nikt z Dolomitów nie zgłaszał się do nas z prośbą o odbiór tamtejszych tras narciarskich - mówi Józef Marek z beskidzkiej grupy GOPR.
Piotr van der Coghen, szef jurajskiej grupy GOPR:
- Tłuką kasę bez dbałości o dobro i bezpieczeństwo narciarzy. Obowiązkiem właściciela stoku jest uzyskanie naszej akceptacji. Tak mówią przepisy. Właściciele też powinni zadbać o bezpieczeństwo klientów. Może ockną się wtedy, kiedy ofiary wypadków pozwą ich o odszkodowanie.
Tragiczne zdarzenie na Majorce - są zabici i ranni
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?