Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ślązacy otwierają swoje domy dla uchodźców. Dzielimy się tym szczęściem, że nie ma u nas wojny

Grażyna Kuźnik-Majka
Grażyna Kuźnik-Majka
Mieszkańcy przyjmują uchodźców w swoich domach.
Mieszkańcy przyjmują uchodźców w swoich domach. Marzena Bugała-Astaszow
Już na dworcu kolejowym w Katowicach wolontariusze kierują uchodźców do osób, które w całym regionie otwierają dla nich swoje domy. Czasem są to wille z ogrodem, innym razem kawalerki ze spaniem na kanapie. A często zwykłe mieszkania z dziećmi, zwierzakami i wolnym tapczanem. Gospodarze liczą na to, że uchodźcy poczują się bezpiecznie w rodzinnej atmosferze. Tylko nieliczni nie przyjmują zwierząt domowych, bo wiedzą, że czasem uchodźcy całą drogę niosą na rękach psa lub kota.

Małgorzata z Bytomia pokazała trzem paniom z Ukrainy, które zaprosiła do siebie na czas wojny, przeznaczoną dla nich szafę. Powiedziała, że mogą tam sobie pookładać wszystkie rzeczy. Spojrzały na siebie. I Małgorzata przypomniała sobie, że przecież nie mają żadnych rzeczy, uciekły z Ukrainy tak jak stały. Zamknęła szafę i przyniosła herbatę. Nie ma to jak posiedzieć sobie przy herbacie.

Polską granicę przekroczyło już około 1,9 mln uchodźców z Ukrainy, głównie kobiet i dzieci; nasz kraj nigdy dotąd nie przyjął tylu rodzin uciekających przed wojną. Nie wiadomo, jaka część z nich zatrzymuje się w prywatnych domach, ale w województwie śląskim na taką gościnę nie trzeba długo czekać. Już na dworcu kolejowym w Katowicach wolontariusze kierują przybyłe do osób, które w całym regionie otwierają dla nich swoje domy. Czasem są to wille z ogrodem, innym razem kawalerki ze spaniem na kanapie. A często zwykłe mieszkania z dziećmi, zwierzakami i wolnym tapczanem. Gospodarze liczą na to, że uchodźcy poczują się bezpiecznie w rodzinnej atmosferze.

Adresy z listy ,,slaskiedlaukrainy”, gdzie wpisują się chętni do przyjęcia uciekinierów, bywają wcześniej sprawdzane. Basia z Tychów podała, że może dać schronienie mamie z małym dzieckiem, bo sama ma 1,5 -rocznego synka, więc w mieszkaniu jest wszystko co potrzeba. Przewijak, łóżeczko, tapczan i mebelki. Uprzedziła tylko, ze mieszkaniu są też dwa duże psy, ale bardzo łagodne i przyzwyczajone do dzieci.

Najpierw pojawił się u niej mężczyzna, jak się okazało Ukrainiec zamieszkały w Polsce, który bez żadnej opłaty, jako wolontariusz rozwoził i umieszczał kobiety z dziećmi po rodzinach z listy.

- Sprawdził, czy ogłoszenie odpowiada prawdzie i przywiózł nam mamę z małym dzieckiem - opowiada Basia. - To nauczycielka muzyki z Krzywego Rogu, Julia. Do Polski jechała trzymając dziecko na ręku, wózek i pampersy dostała dopiero na dworcu w Katowicach, jak ona się ucieszyła. Nie miała ze sobą niczego. Nie mogę się powstrzymać, co chwilę płaczę.

Krzywy Róg to duże miasto w środkowej Ukrainie, pochodzi z niego prezydent Wołodymyr Zełenski. Tak jak Dniepr, Charków czy Kijów, Krzywy Róg jest na celowniku wojsk rosyjskich, grozi mu bombardowanie, mieszkańcy muszą się stamtąd ewakuować. Uciekają tylko z tym, co uda się im w panice złapać, ale po drodze i tak z tego co wzięli, zostaje często tylko szczoteczka do zębów. Nie trzeba jej dźwigać.

Do Arkadiusza z Chorzowa zadzwoniła Szkoła Muzyczna im. Wojciecha Kilara w Katowicach. Ktoś z dworca dał jej znać, że potrzebne jest lokum dla zdolnej 15-letniej skrzypaczki i jej matki, obie są bardzo wyczerpane, jechały z Charkowa do Polski trzy dni na stojąco. Kiedy Arkadiusz odebrał telefon ze szkoły, poinformował lojalnie, że ma dwóch energicznych synków 12-latka i 7-latka, ale razem z żoną Anią z serca zapraszają do siebie matkę i córkę artystkę, jeśli tylko one same zechcą. Chciały. Jelizawieta i Sala na razie zamiast w Charkowie, mieszkają w Chorzowie.

Mamo, co z nami będzie?

Nie zawsze zgłasza się ktoś, kto odpowiada prośbie w ogłoszeniu. Wioletta z Jastrzębia-Zdroju napisała, że przyjmie do siebie na pół roku za darmo mamę z niemowlakiem. Dodała, że wyżywienie i co należy się dziecku będzie dostępne, a dom jest z ogrodem.

- Nasza 22-letnia córka jest w ciąży i jak myślimy z mężem o tych młodych matkach z Ukrainy, bez niczego rzuconych na łaskę losu, to nam, przyszłym dziadkom, serce się kraje - mówi Wioletta.

Ale najpierw zamiast młodej matki przyjechała trochę starsza z dwojgiem dzieci, jedno miało 15 lat, a drugie 7. Wychowywała je samotnie, uciekła z nimi tak jak stała, z Kijowa.

- Nie mają już do czego wracać, mieszkali koło wieży telewizyjnej, wszystko potracili - dodaje Wioletta.

1 marca wojsko rosyjskie zaatakowało ostrzałem rakietowym typu Cruise kijowską wieżę, zginęło pięć osób, wiele przechodniów znajdujących się w pobliżu zostało rannych. Sama wieża pozostała cała, ale ucierpiały okoliczne budynki, w tym blok rodziny, która znalazła się u Wioletty.

Kijowianka mówiła, że na zebraniu mieszkańców jej bloku podzielono lokatorów na dwie grupy. Ci od parteru do trzeciego piętra mieli w czasie ataków schodzić do schronów, a ci od trzeciego wzwyż, bardziej zagrożeni, musieli jednak opuścić miasto. Zabrała więc dzieci, trochę hrywien i ewakuowała się.

W Polsce hrywien nie udało jej wymienić. Przerażona kobieta została w obcym kraju bez pieniędzy i rzeczy, z dziećmi pytającymi w strachu, mamo co dalej, mamo, co będzie z nami? Wioletta postanowiła pomóc rodzinie inaczej, uruchomiła kontakty i znalazła dla niej azyl we Francji. Ktoś anonimowo zapłacił za podróż i cała trójka wyjechała.

- Wiem, że już mają mieszkanie, a dzieci nawet poszły do szkoły. Zostali serdecznie przyjęci - cieszy się Wioletta. - Pani w Kijowie utrzymywała rodzinę ze sprzątania, więc we Francji też pewnie znajdzie pracę. Mam nadzieję, że im się powiedzie.

Miejsce dla młodej matki z niemowlęciem czeka.

Dwa tygodnie w metrze

Justyna z Ziemięcic zgłosiła, że ma miejsce dla 12 osób z Ukrainy, jeśli będą to dzieci niepełnosprawne i opiekunowie. Można sobie wyobrazić, jak trudno o dobre schronienie dla uchodźców, którzy wymagają rehabilitacji, leczenia, mają rożne upośledzenia, także umysłowe, poruszają się na wózku .

Ale w całodobowym internacie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Ziemięcicach koło Zbrosławic, w powiecie tarnogórskim, takie warunki są. Ośrodek powstał w 2016 roku, jest nowoczesny, ma park, tereny sportowe, prowadzi go Regionalna Fundacja Pomocy Niewidomym.

- Możemy przyjąć dzieci niewidome czy też z innymi dysfunkcjami - mówi Justyna. - Nasz budynek jest do tego świetnie przystosowany. Nie ma barier architektonicznych.

Są tutaj sale terapii, odpowiednie sanitariaty i oznaczenia, trzy pokoje, w których może mieszkać w sumie 12 osób, ale na przykład z jednego zakładu czy sierocińca. Jeśli chodzi o rodziny, to każda powinna mieszkać w jednym pokoju, wiec można przyjąć trzy.

Na razie do Ziemięcic przyjechała matka z córką z porażeniem mózgowym, są z Charkowa. Były bardzo zmęczone, przez dwa tygodnie wegetowały w metrze. Kiedy w końcu dotarły do Polski i dowiedziały się od wolontariuszy, że jest ośrodek, który ich przyjmie, nie mogły się nacieszyć. Przyjechały, popłakały się.

Dziewczyna ma 20 lat, stara się być samodzielna, ale chodzi niestabilnie, wymaga opieki, jest niepełnosprawna umysłowo. Wiele przeżyła. Na razie ona i matka mówią o wojnie niewiele, nikt je zresztą nie pyta o to, co przeszły. Widać to bez pytań.

Justyna się wzrusza: - Takie słabe, a od razu chciały nam posprzątać . Z wdzięczności za to, że je chcemy.

Liczy się konkret

- Pomoc jest jak kula śnieżna - uważa Marian z z Tarnowskich Gór. - Jak się zacznie, to nie można przestać, bo wciąż pojawiają się nowi potrzebujący, ale też ci, którzy chcą pomagać.

Od kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, wciągnęli z żoną Barbarą do pomocy znajomych, Radę Parafialną parafii św. Józefa Robotnika w Tarnowskich Górach i Stowarzyszenie Na Rzecz Rozwoju Zalewu Chechło. Umieścili już w domach dziesięć ukraińskich rodzin. U siebie mają teraz dwie kobiety z trojgiem dzieci, pochodzą z Krzywego Rogu.

Marian nie użala się nad uchodźcami, nie zajmuje się psychologią. Po prostu działa, jeździ, przywozi, organizuje mieszkania i dary, bo wie, że jeśli ucieka się przed wojną i nie ma niczego, to liczy się konkret. Trzeba mieć gdzie spać, umyć się, zjeść. Potem się zobaczy.

W ogłoszeniu Barbara i Marian podali, że dla uchodźców mają kawalerkę dla czterech, pięciu osób. Lokum jest bezpłatne, podobnie jak wyżywienie. Są w nim dwa podwójne materace do spania, wyposażona kuchnia. Mieszkanie ogrzewa węglowy kominek, a opału nie zabraknie. Dodają, że w sezonie letnim będą chyba mogli zatrudnić w ośrodku letniskowym jedną lub dwie osoby z Ukrainy.

- Moim zdaniem, uchodźców najlepiej lokować w domach jednorodzinnych, tam będą czuć się najlepiej, ale oczywiście, to nie zawsze jest możliwe. Szukam jednak takich miejsc - przyznaje Marian.

Napatrzył się na tyle nieszczęść, że wspólnie z radą parafialną postanowili kupić dom, w którym będą kwatery do wynajęcia na dogodnych warunkach dla Ukraińców.

- Zauważyłem, że uchodźcy szukają swojego towarzystwa, czują się bezpieczniej w grupie, gdy mogą z kimś swobodnie porozmawiać. Chcą być razem - tłumaczy Marian. - Taki dom, tylko dla nich, byłby więc dobrym rozwiązaniem na ich start.

Liczy na to, że pomysł spodoba się również starostwu tarnogórskiemu. Dotąd dobrze im się współpracowało w sprawach darów, które dwa razy w tygodniu jechały do Ukrainy. Teraz potrzebna jest także pomoc mieszkaniowa. Nie wiadomo, jak długo potrwa wojna.

Marian ma rozmach, a Aleksandra z Imielina pomyślała kameralnie, o tych, o których mało się mówi. O starszych, samotnych kobietach z Ukrainy, które w Polsce mogą się czuć bardzo zagubione. W swoim ogłoszeniu napisała, że do dyspozycji starszej pani będzie pokój, kuchnia i łazienka, oczywiście pobyt jest darmowy i z wyżywieniem. Ale pani musi koniecznie lubić towarzystwo dzieci. Dlaczego?

- Dlatego, że prowadzę rodzinny dom dziecka i dzieci nie brakuje -wyjaśnia Aleksandra. - Ale znajdzie się jeszcze miejsce dla kogoś, kto mógłby trochę pobabciować, włosy dziewczynkom uczesać, noska dziecku wytrzeć. Nic wielkiego. Po prostu być z nami, dopełnić rodzinę. Dzieci mogłyby się od takiej osoby wiele nauczyć.

Nie zdecydowała się zaprosić młodszej matki z dzieckiem, bo sytuacja byłaby pewnie dla obu stron trudna. Jak traktować ukraińskie dzieci, które miałyby własną mamę, tylko im poświęcającą uwagę? Może te jej Aleksandry byłyby zazdrosne? Młoda kobieta też pewnie nie czułaby się dobrze, dzieląc mieszkanie z tak dużą rodziną, a łazienkę też z Pawłem, mężem Oli. Paweł zresztą na początku zdziwił się, że żona w ogóle wpadła na pomysł przyjęcia kogoś z Ukrainy. Mało to ich w domu? Potem zastanowił się i zgodził z żoną.

Na razie czekają jeszcze na przybycie pani, która nie boi się wyzwań. Aleksandra wzdycha: - Może nikt się nie zgłosi, może to się nie uda. Ale taka osoba byłaby w naszym życiu ważna. Dlatego z dziećmi i mężem mamy nadzieję, że się jednak pojawi.

Nie patrzeć wilkiem

Więcej zaufania ma Rafał ze wsi Pietrzaki w gminie Herby, który dobrał się z żoną jak w korcu maku. Dlatego wspólnie ustalili, że przyjmą rodzinę z Ukrainy, trzy osoby, matkę z dziećmi. Po tym, co zobaczyli w telewizji, żadnego ale nie było. W ogłoszeniu napisali, że mogą zapewnić pokój w domu jednorodzinnym, wspólną kuchnię i łazienkę, wyżywienie i duże podwórko. Pobyt uchodźców może trwać trzy miesiące albo dłużej, jeżeli tak będzie trzeba. Zaznaczyli, że mają dwoje dzieci w wieku siedmiu lat, jest po nich dużo ubranek.

- Mogłaby więc przyjechać mama z małymi dziećmi, bo będą miały gdzie się bawić, odpocząć, u nas w ogóle jest ładnie - mówi Rafał. Może przyjedzie do nich wkrótce taka rodzina, telefonowano już w tej sprawie z Lublina. Rafał wciągnął się w pomaganie, organizuje pobyty innym uchodźcom, przekonuje znajomych do pomocy. To, co widzi w telewizji, napędza go do starań.

Ma z tego taką korzyść, że jest podniesiony na duchu.

- Po tej mojej działalności doszedłem do wniosku, że ludzie są dobrzy w 99 procentach - zaskakuje uwagą Rafał. - No, w każdym razie w naszej gminie. To ludzie Dzielą się tym szczęściem, że u nas nie ma wojny.

Sylwia z Dąbrowy Górniczej już widzi, że uchodźcy z Ukrainy są obecni w mieście, do pobliskiej szkoły chodzą ukraińskiej dzieci. Sama szybko dała ogłoszenie, że przyjmie do siebie rodzinę, najchętniej matkę z dzieckiem. Napisała, że nie może co prawda zapewnić uchodźcom osobnego pokoju, ale odda im do dyspozycji łóżko, czystą pościel i wyżywienie. Dodała, że ich rodzina składa się rodziców czyli jej i męża oraz z czwórki dzieci. W domu jest także pies i kot, wesoło. A obok jest szkoła i przedszkole.

- Najpierw zgłosiła się matka z 16-letnim synem. Trochę byłam speszona, bo mamy cztery córki, a tu nastolatek - opowiada Sylwia. - Ale córki bardzo się ucieszyły, że będą miały w domu chłopca. Może jednak tamta rodzina znalazła mniej krępujące dla 16-latka lokum i zgłoszono inną rodzinę.

Tym razem do domu Sylwii przyjedzie matka z 14-letnią dziewczynką. Córki Sylwii znowu się ucieszyły. Będą miały swój dziewczyński świat, pokażą jej Dąbrowę Górniczą, pomogą w szkole. Sylwia jest dumna z córek. Zależało jej, żeby nie patrzyły na innych wilkiem, lubiły ludzi. Jak widzi, to jej się udało.

Jeśli znajdzie się lider

- Same tragedie przyjechały - mówi Małgorzata z Suchej Góry, zielonej części Bytomia. Zgłosiła chęć przyjęcia do siebie, do domu jednorodzinnego, trzy osoby z Ukrainy. Oferowała im duży pokój z własną łazienką, z dostępem do kuchni i pralki. Dodała, że ma psy rasy whippet, ale są bardzo grzeczne i przyjazne. Blisko jest szkoła i przedszkole.

Można powiedzieć, że ogłoszenie Małgorzaty jest idealne. Zapewniała uchodźcom na kilka miesięcy komfortowe warunki, a jeszcze, jak pisała, mogła pomóc znaleźć im mieszkanie na stałe. W razie konieczności zgadzała się też przyjmować uchodźców na krótki pobyt przesiadkowy. Była też gotowa odbierać uchodźców z dworca i dowozić w każde miejsce w Polsce, ale nie tylko. Również za granicę, do najbliższych państw; Czech, Słowacji, Niemiec czy Austrii.

Czy taka dobra pani naprawdę istnieje?

- Mam akurat możliwości, to pomagam - wyjaśnia Małgorzata i zapewnia, że ogłoszenie jest prawdziwe. - Pracuję w prężnej firmie, która kładzie duży nacisk na pomoc uchodźcom, zbieraliśmy dary, na Ukrainę wysłaliśmy też transport power banków, które okazała się bardzo potrzebne.

W sprawie jej ogłoszenia o przyjęciu do domu uchodźców odbierała bardzo dużo telefonów. Zmobilizowała znajomych, żeby też włączyli się w akcję. bo sama nie mogła wszystkim pomóc. Ludzie się zgadzali, wystarczyła zachęta i potrzeba. Zdaniem Małgorzaty, jeśli znajdzie się jakiś godny zaufania lider, szybko wokół niego tworzy się łańcuch ludzi dobrej woli.

Uchodźcy przyjeżdżali wycieńczeni, w złym stanie psychicznym, w stresie pourazowym. Zwykle nie mieli ze sobą bagażu, czasem plecaczek, jakąś torbę, ale najczęściej i tego nie. Małgorzata przyjęła trzy panie, dwie są starsze, jedna młodsza; to około 30-letnia córka jednej z nich. Nie udało im się dowieźć do Polski żadnych rzeczy, choćby do zmiany ubrania. Ewakuowały się z Iwano-Frankiwska, miasta z zachodniej Ukrainy, leżącego blisko Karpat.

Rosyjskie wojska zaatakowały Iwano-Frankiwsk z powietrza. Mer informował, że wybuchy miały miejsce na lotnisku, ale bał się o mieszkańców. Kilkakrotne bombardowanie zniszczyły już infrastrukturę lotniska, nie wiadomo, jaki będzie kolejny cel Rosjan. Ludność uciekała jak mogła w stronę Polski. Ale tego samego dnia, kiedy po raz trzeci zrzucono bomby na Iwano-Frankiwsk, w Jaworowie w obwodzie lwowskim Rosjanie ostrzelali wojskowe Międzynarodowe Centrum Operacji Pokojowych i Bezpieczeństwa. Zginęło dziewięć osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. To tylko około 25 kilometrów od granicy z Polską.

Małgorzata rozlokowała też napływających uchodźców z Odessy, która przygotowuje się na szturm wojsk Rosjan. Na jej wodach ostatnio pojawiło się kilkanaście wrogich okrętów wojennych, w tym także desantowce z elitarną piechotą morską. Ukraińcom udało się zestrzelić dwa samoloty, które szykowały się do zaatakowania kilku miejscowości wokół Odessy. Mieszkańcy wyjeżdżąją,

Nie wszyscy uchodźcy, którym pomagała Małgorzata, zostali w Polsce. Niektórzy wyjechali dalej, do Niemiec czy innych krajów.

- Ci, co zostali, planują często powrót do siebie - zaznacza Małgorzata. - Kobiety tęsknią do domów, do swoich ojców, mężów, synów, którzy walczą w Ukrainie

Bardzo ją zaskoczyło, kiedy panie uchodźczynie z Iwano-Frankiwska powiedziały jej, że chociaż prawie nic nie zabrały uciekając z mieszkań, to jednak pamiętały o tym, żeby załatwić sobie urlop w pracy. Chcą wracać do miasta i zakładu, wierzą, że wróci też normalność, a wtedy w dokumentach będą miały wszystko w porządku. Małgorzata, też oddana swojej pracy i firmie, która ją wspiera w pomaganiu uchodźcom, dobrze to rozumie.

W domu i nad halą

Polacy przywiązują dużą wagę do tego, czy ich pracodawca angażuje się w pomoc Ukrainie. Według badań Dailyfruits, aż 87 procent pracowników chce, żeby tak było. Co trzeci zapytany deklarował, że jego firma już to robi, a według 59 proc. ankietowanych, zakład planuje takie działania. Okazało się, że aż 88 proc. Polaków rozważa formy pomocy dla uchodźców, jakie można zrealizować wspólnie z pracodawcą.

Zakłady Produkcyjne B-D S.A. w Zawierciu podały, ze mogą dać dach na głową i utrzymanie 14 osobom z Ukrainy. Pokoje mają dostęp do wspólnej kuchni i jadalni, są cztery ubikacje i prysznice z wejściem od korytarza. Taki gest pracodawcy spotkał się to z bardzo dobrą reakcją pracowników.

- Mieliśmy mnóstwo zgłoszeń i uchodźcy właśnie już do nas jadą, nawet nie wiem skąd, bo nie pytaliśmy. Lecę, bo muszę zrobić dla nich zakupy - rzuca do telefonu jedna z pracownic.

Ofertą zakładu zainteresowała się grupa wolontariuszy. która zorganizowała przyjazd uchodźców do Zawiercia. Zakład zaoferował trzy świeżo wyremontowane pokoje ulokowane nad halą produkcyjną. W każdym są wygodne łóżka z pościelą, jest szafa i komoda. Można mieszkać, czym chata bogata.

Może nie wszyscy Polacy zdecydowali się przyjąć do swojego domu uchodźców, nie każdy ma warunki, ale większość jest zdania, że to gest piękny i godny szacunku. Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat podało, że według jego sondażu, 80 proc. badanych popiera przyjmowanie do Polski uchodźców z Ukrainy. Połowa gotowa jest nawet ich ugościć Ukraińców pod własnym dachem. I wygląda na to, że tak właśnie robi.

W bazie lokalowej dla uchodźców z Ukrainy województwa śląskiego są ludzie o skrajnie różnych możliwościach. Niektórzy mogą udostępnić tylko łóżko we wspólnym pokoju, ktoś pisze, że odda swój tapczan, a sam przeniesie się na materac na podłodze. Zgłaszają się też tacy, którzy zapewniają luksusy. Nieliczni nie przyjmują zwierząt domowych, bo wiedzą, że czasem uchodźcy całą drogę niosą na rękach psa lub kota.

Wielu Polaków uważa też, że trzeba chronić uchodźców pod różnym względem. Kto wie, kto ich szuka? Barbara z Katowic napisała tylko, że ma miejsce dla jednej osoby i w domu jest kot. Wszystko. Prościej nie można. Jest bardzo ostrożna.

- Tak, przyjęłam już kogoś, ale nie powiem, skąd ta osoba jest - ucina rozmowę Barbara. - Bo to takie czasy, że jedno zbędne słowo może komuś mocno zaszkodzić. Wojnę mamy tuż za progiem.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto