MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Mistrz Emil

MARCIN ZASADA
Emil Nikodemowicz. ZDJĘCIE. LUCYNA USIŃSKA
Emil Nikodemowicz. ZDJĘCIE. LUCYNA USIŃSKA
Rozmowa z Emilem Nikodemowiczem, legendarnym trenerem reprezentacji Polski w hokeju na lodzie i mistrzowskiej Polonii Bytom - Kiedyś całe pana życie kręciło się wokół hokeja.

Rozmowa z Emilem Nikodemowiczem, legendarnym trenerem reprezentacji Polski w hokeju na lodzie i mistrzowskiej Polonii Bytom

- Kiedyś całe pana życie kręciło się wokół hokeja. Nie brakuje panu tej atmosfery szatni i codziennej pracy w tym sporcie?

- Pamiętam, że gdy na początku lat dziewięćdziesiątych odchodziłem z wielkiego hokeja, to wiedziałem, że będzie mi go brakować. Nie dawałem tego poznać po sobie. Ukrywałem to, jednak moja decyzja była przemyślana i uzasadniona. W Bytomiu nie było już wtedy warunków, niezbędnych do kontynuowania tradycji mistrzowskiej. Zdałem sobie sprawę, że jest to nieosiągalne. Nie byłem już w stanie zapewnić zawodnikom pracy, dzięki której mogli skupić się na grze w hokeja. Wszystko to było poniżej moich ambicji. Postanowiłem więc usunąć się w cień.

- Czułby się pan na siłach, żeby jeszcze raz spróbować i pokazać młodszym od siebie, jak powinno się trenować?

- Może i tak, jednak wiele rzeczy musiałoby ulec zmianie. Cały model, system, który funkcjonuje w polskich klubach, jest do niczego. Polski hokej zmierza ku upadkowi i trzeba szybko coś zrobić, żeby go uratować. Szkoda tego hokeja również w Bytomiu, bo wystarczy popatrzeć na ludzi, którzy przychodzą teraz na mecze Polonii. Przecież na starym bytomskim lodowisku co tydzień zbiera się ponad tysiąc osób! To wielkie zjawisko.

- Tyle, że teraz mamy już zupełnie inne realia. Kiedyś w Bytomiu mieliśmy świątynię hokeja...

- Zgadza się. Ale za tym stało mnóstwo małych elementów. Mieliśmy cały system przygotowania zespołu. Jako pierwsi w Polsce trenowaliśmy bardzo intensywnie w lecie. Proszę pamiętać, że zawodnik w czasie meczu przebywa na lodzie około minuty i daje zmianę. Takich minut jest siedem w ciągu jednej tercji. W czasie całego meczu, dwadzieścia jeden. Zapewnialiśmy zawodnikom doskonałe przygotowanie siłowe. Gdy przychodziłem do Polonii pod koniec lat osiemdziesiątych, to grała jeszcze w II lidze. Zawodnicy słabo jeździli na łyżwach, mieli spore braki taktyczne. Wprowadziłem ten zespół do ekstraklasy, dzięki wielkiej pracy. Na przykład zaleciłem zawodnikom "trening na sucho". Zanim zawodnicy weszli na lód, trenowali w sali. Najsłynniejszym elementem naszych przygotowań była legendarna "bytomska ławeczka". Nikt wcześniej nie stosował niczego podobnego. Prawdę mówiąc, sam podpatrzyłem to na jednym z treningów CSKA Moskwa. Braliśmy trzy zwykłe szkolne ławki, na których siedzi się w sali gimnastycznej. Ustawialiśmy je wzdłuż sali w jednym rzędzie, na wysokości około pół metra. Pod ławeczki wstawialiśmy specjalne podpórki. Ćwiczenie polegało na tym, że zawodnik przeskakiwał w szybkim tempie z jednej strony ławki na drugą, na jednej nodze. Gdy dotarł do końca sali, robił kilkanaście przewrotów w przód na materacach i sprintem kończył ćwiczenie. Był to morderczy trening, ale bardzo skuteczny. Po pewnym czasie obrósł on w legendę. Mówiło się, że kto przechodził "bytomską ławeczkę", wyrastał na dobrego hokeistę. Inną sprawą była taktyka. Wielokrotnie powtarzaliśmy ćwiczenia taktyczne, żeby opanować poszczególne warianty do perfekcji. W Polonii jako pierwszy zastosowałem ofensywną taktykę, która okazała się rewolucyjną taktyką. Przyniosła nam sześć tytułów mistrzowskich! Graliśmy szybki, agresywny hokej. Pamiętam taką zabawną historię związaną z przyjściem Leszka Jachny z Podhala Nowy Targ. Grał w jednej piątce ze swoim dobrym kolegą, Mieczysławem Łasiem. Gramy mecz i Jachna cały czas zawala. Co chwilę pod naszą bramką robi się kocioł. W przerwie mówię do niego: "Leszek ty jesteś mądry facet. Co ty wyrabiasz? " A on na to: "Ja chciałem pomagać Mieciowi". Długo musiałem mu pokazywać, co ma grać. Polonia grała wtedy widowiskowo i miło dla oka. Naprawdę było na co popatrzeć. Ludzie to doceniali. Proszę sobie wyobrazić, że kupowali bilety na piątkowy, czy sobotni mecz już w środę, bo potem brakowało. W czasie przerw nikt nie ruszał się ze swojego miejsca, bo... po prostu ktoś by je zajął. Na lodowisko przychodziło kilka tysięcy ludzi. Stali w niesamowitym ścisku.

- Życie dla hokeja, to brak czasu na inne ważne sprawy. Jak je pan godził z życiem rodzinnym?

- Nie miałem na nic innego czasu. Dlatego właśnie zrezygnowałem z prowadzenia kadry narodowej. Nie byłem w stanie podołać obowiązkom w klubie i w reprezentacji. W końcu stało się to niemożliwe z prostego powodu. Doba była dla mnie za krótka. W klubie przed każdym meczem zbieraliśmy się przed dziesiątą na rozjeździe na lodzie. Potem mieliśmy odprawę i wspólny obiad. Około trzeciej zawodnicy szli na godzinkę do domu. O czwartej mieliśmy ostatni trening. Mecz trwał do siódmej. W domu byłem po ósmej i... co najmniej dwie godziny robiłem analizę pomeczową. Cały mecz miałem nagrany kamerą i dokładnie go analizowałem. Następnego dnia na odprawie, przekazywałem swoje uwagi zawodnikom.

- Nie żal było panu tych wszystkich kapeluszy, które po zdobytym mistrzostwie były podpalane przez kapitana drużyny i wożone po całym lodowisku?

- Cóż, taka była tradycja. Co roku musiał spłonąć kapelusz Nikodemowicza. Dodawało to kolorytu i tworzyło wielką atmosferę. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kto to wymyślił i zapoczątkował. Ale czasem wspominam to wszystko i nie mogę powiedzieć, żebym za tym nie tęsknił.


Emil Nikodemowicz to człowiek-legenda nie tylko bytomskiego, ale i polskiego hokeja. Z sobie tylko znaną intuicją i magiczną ręką wybierał, a potem wychowywał późniejsze gwiazdy tego sportu. 90 procent z nich wywodziło się z jednej Szkoły Podstawowej nr 36 w Bytomiu. Co roku do Polonii trafiały wielkie talenty, które pod ręką braci Tadeusza i Emila, zdobywały kolejne mistrzostwa kraju. Pamiętam niejeden kapelusz, który pan Emil ze uśmiechem na ustach oddawał po mistrzowskim meczu kapitanowi Polonii. Można bezsprzecznie stwierdzić, że takiego trenera hokeja nigdy wcześniej w Polsce nie było i, wobec coraz gorszej sytuacji tego sportu, nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Włókniarz Częstochowa - GKM Grudziądz. Trener Robert Kościecha

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytom.naszemiasto.pl Nasze Miasto