Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy pogotowie przyczyniło się do śmierci młodej kobiety?

Monika Pacukiewicz
Pan Paweł został w domu sam z rocznym synem. Na razie pomaga mu matka. Fot. MAGDALENA CHAŁUPKA
Pan Paweł został w domu sam z rocznym synem. Na razie pomaga mu matka. Fot. MAGDALENA CHAŁUPKA
27-letnia Marzena Bednarczyk z Bytomia leczyła się na schizofrenię. – W czwartek na 16.20 była umówiona z lekarzem. Liczyłem na to, że o 17 czy 17.

27-letnia Marzena Bednarczyk z Bytomia leczyła się na schizofrenię.
– W czwartek na 16.20 była umówiona z lekarzem. Liczyłem na to, że o 17 czy 17.15 będzie już w domu, tym bardziej że zostawiła telefon i pieniądze. Około 20 zadzwoniła kobieta z baru w Dolomitach Sportowej Dolinie, że żona wzięła dużą ilość tabletek i zapiła piwem. Byłem na nią wściekły – mówi Paweł Bednarczyk, mąż Marzeny.

Z ich mieszkania w bytomskim Stroszku do Doliny można dojść piechotą. Bednarczyk przyprowadził stamtąd żonę.

– Po drodze próbowałem dzwonić na pogotowie z automatu, ale był zepsuty. Moja komórka się rozładowała – mówi mężczyzna.

Około 22, gdy już podładował komórkę, zadzwonił na pogotowie. Odebrała dyspozytorka. – Poprosiłem z lekarzem, a ta pani mi go podała. Powiedziałem mu, że żona wzięła sto sztuk petylylu (lekarstwo stosowane przy leczeniu depresji – przyp. red.). Powiedział, że ten lek nie jest mu znany.

- Zaproponowałem, że przeczytam mu skład. Spytałem, czy to może zagrozić życiu i zdrowiu żony. Odpowiedział tak, że ani pies, ani wydra... Poprosił żonę do telefonu, chwilę z nią rozmawiał. Dał mi jeszcze numer telefonu na pogotowie w Radzionkowie (tam ze Stroszka jest bliżej niż na bytomskie pogotowie – red.). Ta rozmowa mnie uspokoiła. Lekarz powiedział, że lek przestaje działać po czterech godzinach. Powiedział, że na własną odpowiedzialność mogę przywieźć żonę na pogotowie taksówką – opowiada pan Paweł.

Nie zdecydował się na taksówkę, bo nie miał pieniędzy. Tłumaczy, że poił i karmił żonę, pilnował, by nie zasnęła. Gdy odpytywał ją z tabliczki mnożenia i dat urodzin najbliższych, udzielała dobrych odpowiedzi.

To nie była pierwsza próba samobójcza pani Marzeny. W ciągu minionego roku robiła to jeszcze dwukrotnie. Po raz pierwszy targnęła się na swoje życie zaraz po urodzeniu synka Michała; chłopczyk niedawno skończył roczek. Wtedy połknęła około 10 tabletek relanium. Nie zawiadomił wówczas pogotowia. Uznał, że żonie nic się nie stanie, bo tak powiedział mu kolega, który handluje lekami.
Po drugiej próbie samobójczej jego żona wylądowała w szpitalu. Po raz trzeci połknęła tabletki w czwartek.

W nocy z czwartku na piątek bardzo się męczyła. – Zaczęła przysypiać, jak narkoman. W nocy miała drgawki. Bałem się, że to jakaś padaczka polekowa. Ale miała kontakt, głośno oddychała. W nocy drgawki się powtarzały. Spała, a ja patrzyłem w telewizor – opowiada.
Tuż przed wpół do piątej rano przestał słyszeć jej oddech. Zadzwonił po pogotowie w Radzionkowie. Stwierdzono zgon.

– Nic nie zrobili. Pokazali mi tylko, że serce nie pracuje. Trzeba było ją ratować – mówi po chwili namysłu.

Dlaczego wcześniej, w nocy, nie dzwonił po raz drugi po lekarza? – Wiedziałem, że jest już po czwartej godzinie działania leku – wyjaśnia przybity.

– Z relacji dyspozytora wiem, że o godz. 4.28 był telefon. Podobno pan około 22 dzwonił na pogotowie, ale nie do nas. Zespół wyjechał od razu. Na miejscu stwierdził, że kobieta nie żyje. Dyspozytorka zadzwoniła po policję. My jeździmy do wszystkich, nawet do błahych sytuacji – mówi Michał Poprawa, kierownik pogotowia w Radzionkowie.

Pan Paweł został w domu sam z rocznym synem. Na razie pomaga mu matka.

– Stała się tragedia, straszna tragedia – mówi Krystyn Jędrzejek, kierownik pogotowia w Bytomiu. Zapewnia, że o całej sprawie dowiedział się w sobotę od dziennikarzy. Jeszcze nie zgłosiła się do niego ani rodzina pani Marzeny, ani prokuratura.

W nocy z czwartku na piątek w bytomskim pogotowiu dyżurowało czterech lekarzy kontraktowych. Jędrzejek już wie, z którym z nich rozmawiał Paweł Bednarczyk, jednak nie udało mu się jeszcze z nim skontaktować. Wszystkie rozmowy telefoniczne z pogotowiem są nagrywane i dzisiaj powinny zostać przesłuchane.

– Przekazaliśmy sprawę prokuraturze, aby zajęła stanowisko, czy zostało popełnione przestępstwo i jaki wpływ na śmierć tej kobiety miało nieprzybycie lekarza – mówi Stanisław Surowiec, rzecznik bytomskiej policji.


Komentarz DZ
Wiele razy, kiedy ktoś narzekał na służbę zdrowia przekonywałam: Wierzcie lekarzom, oni robią wszystko, żeby ratować ludzkie życie. A że ktoś umiera... No cóż, monopol na cuda ma tylko Bóg.
Ale teraz już będę milczeć. Bo moja wiara w służbę zdrowia została w ostatnich dniach mocno zachwiana. Za dużo tych „przypadków”. Pielęgniarki „bawiące się” wcześniakami, człowiek umierający na szpitalnym korytarzu, bo personel medyczny pije herbatę, kobieta, która umiera z przedawkowania leków, bo pan doktor z pogotowia uznał, że wystarczy, żeby mąż „obserwował” jej stan.
I moja bliska znajoma, której sosnowieccy lekarze nie potrafili pomóc, chociaż zapewniali, że mogą. Chcę wierzyć, że tylko nie umieli. Mimo wszystko nie dopuszczam do siebie myśli, że nie chcieli. – Daj spokój, lekarze też potrzebują stymulacji – wyjaśniła mi przyjaciółka, której opowiedziałam historię mojej Wandzi.

O jakiej „stymulacji” mówiła, łatwo się domyślić. Może jednak się myliła? Może dla większości lekarzy nadal najważniejszą stymulacją jest przysięga Hipokratesa i wartość ludzkiego życia?
Bo jeśli tak nie jest, to w rubryce „przyczyna zgonu” coraz częściej będzie można pisać: „Służba zdrowia”.

Elżbieta Kazibut

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytom.naszemiasto.pl Nasze Miasto