Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skoki narciarskie: Klapa w konkursie drużynowym

Przemysław Franczak
Polskapresse
Gdyby nie Adam Małysz, zawody skończyłyby się dla nas totalną kompromitacją. Miał być medal, a wyszło 6. miejsce i stara prawda na jaw: pozostali Polacy nie potrafią startować, kiedy czują presję na karku.

Nadzieje na sukces rosły wraz z euforią po wspaniałych występach Małysza na olimpijskich obiektach w Whistler. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner nie bał się mówić nawet o srebrnym medalu.

- Tutaj tylko Austriacy będą nie do ruszenia - przewidywał. Trafił jednak tylko z tą prognozą. W przypadku ocen szans naszej reprezentacji poniosła go - i to daleko - ułańska fantazja. Nasz zespół mozolnie musiał walczyć, by zakwalifikować się do najlepszej ósemki. Bez Adama by się to nie udało.

Sposób na zdobycie medalu mógł być tylko jeden: Stefan Hula, Łukasz Rutkowski i Kamil Stoch nie mogli pozwolić, żeby rywale daleko nam uciekli, a Małysz miał odrabiać ewentualnie niewielkie straty. Plan zaczął sypać się już po pierwszych skokach. Orzeł z Wisły może ma skrzydła, ale nie aż tak wielkie, by naprawiać wszystkie błędy kolegów z zespołu.

Hula zaczął nieźle, od 129 m, ale potem Rutkowski (zastąpił Krzysztofa Miętusa) wylądował sześć metrów bliżej, a Stoch po skoku na 126,5 m aż złapał się za kask i z niezadowoleniem kręcił głową. Rywale lądowali dalej. I to nie tylko ci najgroźniejsi, jak Finowie czy Norwegowie, o Austriakach nie wspominając, ale również Czesi, Niemcy i Japończycy.

Adam zrobił swoje, ale jego 136,5 m dawało nam szóste miejsce na półmetku zawodów, a w zasięgu wzroku pozostawiało jedynie czwartą lokatę. Do trzecich Norwegów Polacy tracili 20 pkt, czyli - przeliczając to na odległość - ok. 11 m. Dużo.

Jeśli ktoś jednak miał jeszcze cień nadziei, to szybko ją stracił. Już na początku drugiej serii stało się jasne, że możemy zapomnieć o wysokiej lokacie. Znamienne, że kiedy straciliśmy już szansę na dobry wynik, skaczący bez ciśnienia Stoch wykręcił 134,5 m.

- Zawsze tak jest, w każdej dziedzinie życia, że jak się coś robi na luzie, lepiej to wychodzi - tłumaczył, choć jako sportowiec pracuje, aby w decydującym momencie zachować stalowe nerwy.

Ktoś może się oburzać, że Małysz przeciwstawiany jest reszcie zawodników, choć to jedna drużyna. Trudno jednak uniknąć takiego podziału, skoro nawet inny trener macha mu chorągiewką przy starcie. Nie robi tego Łukasz Kruczek, oficjalny opiekun kadry, tylko Hannu Lepistö, indywidualny szkoleniowiec skoczka z Wisły. Pierwszy bierze odpowiedzialność za wyniki trzech zawodników, ten drugi za formę Adama. Efekty? Widać gołym okiem.

Małysz nie może mieć do siebie żadnych zastrzeżeń - w drugiej serii poleciał na 139,5 m i dzięki temu wyprzedziliśmy Czechów - ale pozostali kadrowicze też nie wyglądali na zdruzgotanych swoimi rezultatami.

Hula: - Trochę nie wyszła nam ta pierwsza seria, ale cóż mam powiedzieć. Robiliśmy, co mogliśmy, żeby dobrze skakać.

Rutkowski: - Jeżeli chodzi o moje skoki, to troszkę przypóźniłem odbicie, a w tym drugim lepiej to wyszło. Brakuje mi idealnego trafiania w próg.
Stoch: - Najbardziej żałuję, że pierwszy skok nie był tak dobry jak drugi, ale cieszę się, że udało mi się zebrać w sobie, wykrzesać trochę sił i skoczyć ten drugi skok. W sumie to mogę z podniesioną głową stąd wyjechać.

Zgodnie z przewidywaniami konkurs od początku zdominowali Austriacy. Podopieczni Alexandra Pointnera w konkursach indywidualnych prezentowali się bez rewelacji - "tylko" dwa brązowe medale Gregora Schlierenzauera - ale wczoraj pokazali klasę. Nie mieli słabego punktu. Wolfgang Loitzl, Andreas Kolfler, Thomas Morgenstern i "Schlieri" wyprzedzili resztę stawki o ponad 70 pkt. Prawdziwy nokaut. Drugie miejsce zajęli dość niespodziewanie Niemcy, a brązowe medale trafiły w ręce Norwegów.

- To moje trzecie olimpijskie złoto i czuję się niewiarygodnie. Mamy niesamowitą ekipę - mówił Morgenstern.
A Polacy? Dzisiaj wylatują do Polski. Z dwoma srebrnymi medalami Małysza.


Nie ja decyduję o swojej przyszłości

Z Łukaszem Kruczkiem, trenerem kadry polskich skoczków, rozmawia Przemysław Franczak

Szóste miejsce w konkursie drużynowym. Bardzo pan rozczarowany?
To wynik poniżej oczekiwań, bo zakładaliśmy nieco lepszą lokatę...

Medal?
Planem minimum było piąte miejsce. Nie udało się i nad tym ubolewam.

Dlaczego się nie udało?
Zawaliliśmy pierwszą serię. Skoki Łukasza Rutkowskiego i Kamila Stocha był spóźnione. Każdy z nich powinien skoczyć pięć metrów dalej, a wtedy mielibyśmy niezły punkt wyjścia przed drugą serią. Niby potem mieliśmy jeszcze szansę, ale ciężko było odrabiać te straty.

Pana zawodników zjadła presja?
Trudno powiedzieć. Kiedy skaczą na luzie też nie zawsze im wszystko wychodzi. W tej grupie są zawodnicy tacy jak Adam, których presja mobilizuje, i tacy, którym przeszkadza. Nie sądzę jednak, że to był czynnik decydujący.

Oczekiwania były dzisiaj tym większe, że jesteście czwartą drużyną mistrzostw świata.
Tak, ale trzeba powiedzieć, że w Libercu mieliśmy dużo szczęścia. Wtedy ry-wale popełnili więcej błędów od nas. A dziś wpadki przytrafiały się tym czołowym zespołom bardzo rzadko.

Zaskoczony jest pan rezultatami?
Do przewidzenia było zwycięstwo Austriaków, ale nie spodziewałem się, że Niemcy zdobędą srebro. Nikt ich nie stawiał w roli faworytów.

Wyniki z igrzysk zaważą na pańskiej przyszłości?
Nie wiem, nie ja o tym decyduję.

Adam Małysz zdobył dwa srebrne medale. Nie żałuje pan, że to nie pan go do nich doprowadził?
Nie, bardzo cieszyłem się z jego sukcesów, zrobił wielki wynik. Przyjechaliśmy tu jako jeden zespół i jako jeden wyjedziemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto