18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Leczenie Małyszem

Sławomir Kmiecik
Nasz skoczek wiele jeszcze może, ale już nic nie musi
Nasz skoczek wiele jeszcze może, ale już nic nie musi fot. Robert Szwedowski.
Adam Małysz jest wielkim skoczkiem, ale musi być jeszcze większym siłaczem. Bo znów ma dźwigać polskie kompleksy, podnosić morale i dumę narodową. To leczenie duszy Polaka odbywa się także za pomocą dowcipów, których pan Adam... ponoć nie cierpi - pisze Sławomir Kmiecik.

Jesteś boski! - krzyczeli polscy kibice do naszego mistrza po tym, jak w sobotę zdobył srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w kanadyjskim Vancouver. Nagle nowego wyrazu nabrał kawał z lat 2001-2002, czyli z okresu, gdy Polska przeżywała pierwszą małyszomanię. Już wtedy bowiem w naszym kraju - szarpanym politycznymi sporami, borykającym się z dziurą budżetową i cierpiącym na brak sukcesów - objawienie sportowca wygrywającego z najlepszymi na świecie uchodziło za zjawisko nadprzyrodzone:

- Małysza Polakom zesłał Pan Bóg.
- A niby skąd to wiadomo?
- Nie wiesz? To przeczytaj wspak nazwisko Małysz.

Faktycznie, odwrócone nazwisko rewelacyjnego skoczka z Wisły układa się w wyraz "zsyłam". Zadajmy sobie zatem pytanie: po co Małysz został zesłany na polską ziemię? Otóż myli się ten, kto uważa, że misją naszego zawodnika miało być "tylko" czterokrotne uzyskanie tytułu mistrza świata, zdobycie cztery razy Pucharu Świata, wygranie Turnieju Czterech Skoczni (dużo tych czwórek), a także wywalczenie czterech (o, pardon, na razie trzech, ale to jutro może się to zmienić, bo wyraźnie widać tu magię czwórki) medali olimpijskich. Już osiem lat temu na temat trofeów zdobytych przez Małysza na igrzyskach w amerykańskim Salt Lake City powstawały dowcipy krzepiące ducha narodowego. Na przykład taki:

Przychodzi Małysz do kiosku i mówi:
- Poproszę bilet?
- Trzy złote - odpowiada kioskarka.
- A nie wystarczy jeden srebrny i jeden brązowy?

Ten kawał po jutrzejszych zawodach w Vancouver może odżyć w całkiem nowej wersji, ale teraz wróćmy do "boskiej" misji pana Adama. Otóż jego oczekiwanym powołaniem jest nie tylko święcenie triumfów sportowych, ale także ogrzewanie swym blaskiem polskich polityków. Na wieść o tym, że Małysz zdobył w Kanadzie srebrny medal olimpijski, z gratulacjami natychmiast zadzwonił do niego prezydent RP Lech Kaczyński, a w ślad za głową państwa także inni notable i działacze. Zasada politycznego marketingu jest prosta: pokazuj się z ludźmi sukcesu, a sam zostaniesz ich sukcesem opromieniony. Na tej zasadzie premier Donald Tusk, uprzedzając sprytnie prezydenta, w ubiegłym roku przyjął na śniadaniu polskich siatkarzy nazajutrz po tym, jak zdobyli mistrzostwo Europy. Lech Kaczyński niedawno postanowił być szybszy i piłkarzy ręcznych zaprosił z wyprzedzeniem, gdy wydawało się, że pewnie kroczą po pierwszy w historii medal na mistrzostwach kontynentu. Te rachuby nieco zawiodły, bo skończyło się na miejscu czwartym, czyli najgorszym z najlepszych, ale i tak nasi szczypiorniści zyskali opinię "moralnych zwycięzców".

Małysz na początku tej dekady był gwarantem zwycięstw realnych, więc z jego sławy tym chętniej korzystał premier Jerzy Buzek, który wtedy nie miał ani sukcesów, ani popularności. Przeciwnie, ówczesny szef rządu był powszechnie potępiany za wprowadzenie reform społecznych, które wywołały bałagan w państwie. Telefony prezesa Rady Ministrów do utytułowanego skoczka wywoływały zatem śmiech:

- Jakie jest największe osiągniecie premiera Buzka?
- Udało mu się dodzwonić do Małysza.

- Jak to się stało, że Małysz tak świetnie skacze?
- To pierwsze efekty reform rządu Buzka.

Inna rzecz, że Jerzy Buzek zdawał się mieć szczególny tytuł do poufałego poklepywania Adama Małysza po plecach. Wszak premier urodził się w rodzinie ewangelickiej w Śmiłowicach na Zaolziu, a nasz wybitny skoczek również jest ewangelikiem i pochodzi z Wisły leżącej także w powiecie cieszyńskim, blisko czeskiej granicy.

W tamtej części Polski szczególne znaczenie mają relacje z Czechami, obciążone zajęciem Zaolzia przez Wojsko Polskie w roku 1938 roku, ale Małysz nie przeciwko Czechom miał być cudowną bronią. Wszak nasi południowi sąsiedzi na skoczniach mieli tylko Jakuba Jandę, który wprawdzie skakał nieźle, ale polskiemu mistrzowi zagrozić nie mógł. Dość powiedzieć, że w dwóch konkursach na igrzyskach w Salt Lake City zajął dopiero 39. i 44. miejsce. Głównymi rywalami Małysza byli Niemcy i zmagania z nimi (nie tylko w sensie sportowym, ale także narodowym) uznano za powołanie Polaka. Długo można by wspominać emocje, jakimi obrosła wtedy rywalizacja Adama Małysza ze Svenem Hannawaldem (on pierwszy i dotychczas jedyny wygrał w sezonie 2001/2002 wszystkie zawody Turnieju Czterech Skoczni) oraz z Martinem Schmittem, wielokrotnym medalistą mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich oraz dwukrotnym (1999, 2000) zdobywcą Pucharu Świata. Niech przypomnieniem tamtych nastrojów będą takie oto dowcipy:

Gotowy do skoku Małysz siedzi na belce, gdy nagle dzwoni jego telefon.
- Halo? - mówi polski skoczek.
- Tu Sven Hannawald.
- Nie chce mi się z tobą gadać...

- Adam, skocz na pocztę - prosi żona Małysza
- Później - odpowiada skoczek.
- Ale przecież to blisko.
- Jak blisko to zawołaj Schmitta.

Wdzięku w tych kawałach zbyt wiele nie było, raczej nutka rewanżyzmu za liczne krzywdy i porażki, których w historii doznawaliśmy od Niemców. Kibice zza Odry odpłacali nam satyrą jeszcze niższych - nomen omen - lotów. Na przykład młode Niemki wznosiły transparent z informacją, że za nic nie chciałyby mieć dzieci z polskim skoczkiem. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło, bo weszliśmy do Unii Europejskiej i nasze relacje z zachodnimi sąsiadami znacznie się "zeuropeizowały". Sam Adam Małysz stał się poniekąd inną osobą, bo ten niegdyś skromny, stremowany, trochę nieobyty młodzian, z zawodu blacharz-dekarz po szkole zawodowej, teraz swobodnie porusza się na sportowych salonach świata, płynnie mówi po niemiecku, z klasą wypowiada się o... klasie Szwajcara Simona Ammana i potrafi nawet publicznie uronić łzę wzruszenia na skoczni. Zdobywając po ośmiu latach przerwy medal na igrzyskach olimpijskich, stał się ambasadorem Polski w nowym - chciałoby się powiedzieć - nowocześniejszym stylu. W tym roku skończy jednak 33 lata, a to dużo jak na sportowca uprawiającego tak trudną dyscyplinę. Nasz skoczek wiele jeszcze może, ale już nic nie musi.

Kibice głodni sukcesów polskich sportowców wolą jednak, aby Małysz po staremu leczył nasze narodowe kompleksy, udowadniając światu po raz wtóry, że "Polak potrafi". Dlatego zaraz po "srebrnym" skoku naszego reprezentanta rozległy się głosy, że "polski orzeł" dla pokrzepienia serc narodu koniecznie powinien wystartować jeszcze w igrzyskach 2014 w rosyjskim Soczi. W sieci przypomniane zostały natomiast kawały "mitologizujące" Małysza:

- Co mają wspólnego Małysz i Wałęsa?
- Wałęsa też skakał, ale przez płot.

Nauczycielka pyta uczniów, kto z Polaków dostał literacką nagrodę Nobla. Jasio wstaje i mówi:
- Czesław Małysz.

- Słyszałeś, podobno Małysz nie żyje!
- Chyba Miłosz.
- Uff, to mi ulżyło.

- Podobno papież Benedykt XVI wybiera się z pielgrzymką do Polski.
- Tak, chce odwiedzić miejsca, w których skakał Adam Małysz.

- Wprowadzono nowe zasady gry w szachy.
- Co się zmieniło?
- Skoczek będzie się teraz nazywał Małysz.

Zaroiło się także od jeszcze mniej wysublimowanych żartów, w których polski mistrz skoków narciarskich jest przedstawiany jako człowiek-ptak, istota o nadludzkich możliwościach.

Przychodzi Małysz do lekarza i mówi:
- Panie doktorze, boli mnie.
- Gdzie?
- Tu, pod skrzydłem.

Dwa bociany lecą obok skoczni. Nagle obok nich pojawia się Adam Małysz.
Po pewnym czasie jeden z bocianów nie wytrzymuje i mówi do drugiego:
- Ty, popatrz. Lecimy tak już dziesięć minut, a ten nawet się nie przywitał.

- Dlaczego Małysz ma kolczyk w uchu?
- To pozostałość po badaniach ornitologów.

- Czym się różni Małysz od Jumbo Jeta?
- Jumbo Jet ma mniejszy zasięg.

Takie dowcipy jeszcze bardziej łechcą dumę narodową polskich kibiców, ale niekoniecznie samego zainteresowanego, a ściślej - jego reprezentantów. Kiedy wydawnictwo "Iskry" opublikowało książkę "Adam Małysz - Batman znad Wisły", przedstawiciele skoczka chcieli przeprosin za umieszczone w niej "niewybredne dowcipy". Chodziło między innymi o żarty odnoszące się do sfery rodzinnej sportowca, ale Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że za kawały przepraszać nie trzeba. Ucichła też sprawa Szczepana Sadurskiego, wydawcy broszury "103 dowcipy o Małyszu", któremu w 2002 roku firma Fan Sport Wisła oraz kancelaria prawna z Krakowa zarzuciły, że ośmiesza wybitnego skoczka. Przeważyły opinie ekspertów, że wolno publikować satyrę na temat znanych postaci. Dziś nikomu z otoczenia Małysza już nie przychodzi do głowy, aby piętnować humorystów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto